Lilianę przygarnęłam od jednej z kocich karmicielek. Siedziała w sobotni grudniowy poranek z kocim podrzutkiem usiłując znaleźć czarnuli dom. Zapytałam tylko o płeć i zgarnęłam śpiące kociątko. Dlaczego płeć miała dla mnie znaczenie? Bo nie cały rok wcześniej straciłam czarnego kocura, który miał syndrom urologiczny. Zatykał się. A chwilę po tym jak on umarł... drugi kocur zaczął mieć podobne problemy. Doszłam do wniosku, że u kotki ten problem albo nie wystąpi, albo będzie mniej dramatyczny w przebiegu. Skąd mogłam wiedzieć, jakie na nas czekają przypadki?
Lilka od początku była kotem "innym". Większa od typowej kotki. Mocno zbudowana. Od chwili przyjścia uznała, że najlepszą rzeczą na świecie są kocie chrupki. Czasami w ramach fanaberii mogła spróbować lepszej gatunkowo saszetki. Jedynym nie kocim prowiantem okazał się tuńczyk puszkowany w sosie własnym. Ryby gotowane, smażone, pieczone, surowe, mięso w jakiejkolwiek postaci, jajka, sery czy śmietana są z gruntu rzeczy obrzydliwe. Nie wolno z nimi nawet podchodzić do kota. Liliana ma swoje zdanie na każdy temat. Rozmowna jest przy tym i pyskata. Ulubione miejsca to takie, gdzie może pobyć sama - czyli szafa, szafki, pudełka zamykane, duże garnki, torby tekturowe. Na lodówce dostaje swoje jedzenie, bo w innych miejscach gorzej smakuje. Potrafi otwierać drzwi i wszystkie szafki. Jest bardzo ciekawska. Zawsze wita w drzwiach gości. Pozwala się pogłaskać, jednakże nie lubi być całowana. Wpada w popłoch i robi zniesmaczone miny. Duża z niej indywidualistka nawet jak na kotkę, na dodatek czarną. Elegantka - lubi lustra, sypia na ubraniach, szczególnie jeśli ładnie pachną. Pogodna, zdrowa. No właśnie, w temacie zdrowa...
Oczywiście wspomniany drugi kocur też w efekcie skończył się na mocznicę. Zatkana cewka moczowa mimo odetkania zebrała swoje żniwo. Już myślałam, że temat mam za sobą... aż tu zaczął się krwiomocz u panny Liliany. Przyznaję, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Zaczęłam panikować. Prawdopodobnie przez podawanie karmy dla kastratów badania moczu były przekłamane. Czyli pH kwaśne.
Przez dłuższy czas wychodziło w nich, że Lilka ma pewno kamienie nierozpuszczalne, że jeśli nadal będzie miała problemy z załatwianiem się trzeba ją zoperować. W przypadku "oxalatów", czyli kamieni szczawianowych, które występują stosunkowo rzadko i powstają w kwaśnym środowisku, jedynym sposobem na pomoc kotu jest stosowanie specjalistycznej karmy zapobiegającej namnażaniu się kamieni.
Podczas badania USG należy zweryfikować wielkość kamieni w pęcherzu i w przypadku dużych egzemplarzy chirurgicznie je usunąć. Ostatnia rzecz, na którą chciałabym się zgodzić to operacja. Tym bardziej, że chirurgiczna interwencja nie oznacza końca problemów - nadal należy systematycznie badać kotu mocz i podawać już do końca życia specjalną karmę. Zaczęło się leczenie. Już było lepiej, ale... znowu powrócił krwiomocz.
Lilka przeszła na saszetki z wyższej półki (inne są nie na jej podniebienie) przy czym karmiona musiała być manualnie lub widelczykiem, bo inaczej nie jadła wcale. Zaczęłam stosować medycynę ludową - do mokrej karmy dodawałam sok z zielonego ogórka lub buraka. W medycynie naturalniej sok z buraka poza polepszaniem składu krwi, wspiera także układ pokarmowy, układ krążenia i... rozpuszcza kamienie w wątrobie, nerkach i pęcherzu moczowym (jakie? nie mam pojęcia). Zaś sok ze świeżych ogórków działa oczyszczająco na organizm, oraz moczopędnie. Jest używany także wspomagająco do leczenia zapalenia nerek i pęcherza.
Nie wiem na ile ludzka medycyna naturalna jest adekwatna do kociej, ale... zaszkodzić nie powinno, a może jakieś efekty będą. Tak właśnie sama zaczęłam "testować" na kocie działanie soków, które w mojej rodzinie wielokrotnie pomagały przy ludzkich kamicach. Niestety z kotami jest tak, że trudno dobrać właściwą dawkę. Ciężko namówić Lilianę do picia soku samego, więc trzeba go mieszać... dodatkowo sok z ogórka ma mikroelementy takie jak potas, wapń, sód i krzem no i jest bardzo alkalizujący, co przypuszczałam że może jednak nie być najlepszym motywem leczniczym.
Kiedy krwiomocz powrócił kolejny raz, pobrałam próbkę kocich sików do badania - pierwszy raz wyniki okazały się bardziej optymistyczne. Kamienie w pęcherzu są rozpuszczalne. Werdykt "struvity" bardzo mnie ucieszył. Są to kamienie występujące w środowisku zasadowym. Aby je rozpuścić wystarczy co jakiś czas przerzucić kota na specjalistyczną dietę by pozbyć się nagromadzonych struvitów.
Oczywiście systematyczne badanie moczu nadal wchodzi w grę, ale znikające widmo operacji zwyczajnie cieszy. I kiedy tak zastanawiałam się dlaczego dopiero teraz Liliana zachorowała, zdałam sobie sprawę, że może jednak nie "dopiero teraz". Od czasu do czasu Liliana miała przecież problem z obsikiwaniem ścian, bo podczas załatwiania się zaczynała podnosić pupę. Początkowo sądziłam, że to efekt chęci znaczenia terenu - przecież nie jest sama, a może czuć się mniej ważna kiedy chore koty zabierały więcej uwagi niż ona... No i kilka miesięcy temu zaczęła sikać do zlewu w kuchni (to akurat nie jest takie złe, bo można pobrać mocz do badania...). Wiem jedno - każdy kot jest inny i trzeba bardzo uważnie obserwować i dociekać powodów takich czy innych zachowań - tutaj wszystko może mieć znaczenie. A problem urologiczny - cóż, jest wiele czynników wpływających na pojawienie się tego schorzenia.
Pomijając kwestię genetycznych skłonności, są to między innymi: niewłaściwa dieta (pewne elementy w pożywieniu mogą sprzyjać wytrącaniu się kryształów), mała aktywność, otyłość, ograniczone picie wody, brudna kuweta (koty wstrzymują oddawanie moczu w związku z niechęcią wchodzenia do brudnej kuwety), płeć (bo jednak u samców złogi odkładają się częściej), no i stres... Tego Lilianie chyba nigdy nie brakowało, bo najpierw przeganiała ją złośnica-Klee, później zmarł Bazyl jej przytulaśny kolega, a na koniec przyprowadziłam Leopolda, który ją napastował. Nie znam czynnika, który jednoznacznie wpłynął w tym przypadku na taki obrót wydarzeń. Czy gdybym wiedziała wcześniej, że kotka wcale nie jest "bezpieczniejszym rozwiązaniem" i też może zachorować na syndrom urologiczny - wzięłabym Lilianę? Odpowiedź znam tylko jedną - oczywiście, że tak. Dziś Lila ma się lepiej. Załatwia się znowu tylko do kuwety. Ona zdrowieje. Ja czuwam. Ciekawe jak mają się kzyształy...
data publikacji 30-08-2013
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj