Ostatni poniedziałek miał być taki, jak większość dni o tej porze - przesiedziany w teoretycznie odpowiednim miejscu i czasie, by ostatecznie wyprać mnie z resztek sił odłożonych na cały najbliższy tydzień. A jednak mnie uskrzydlił.
Na porannym spacerze z psami moim oczom ukazała się tragiczna scena, niczym z "Ptaków" Hitchcock'a. Zobaczyłam, jak grupka wron atakuje bezbronne stworzenie. Były one przy tym niesamowicie zgrane i wymierzały dziobnięcie za dziobnięciem swojej ofierze, na tyle pokaleczonej, że nijak mogła uciec od oprawców.
Widząc, jak samotnie zmaga się ze swym losem, natychmiast poszczułam na wroniska psy. Ptaszyska odskoczyły na parę metrów i tylko czekały, aż się oddalę, umożliwiając im powrót do przerwanej czynności. Ranne zwierzę nie miałoby szans przy ponownym starciu.
Postanowiłam do tego nie dopuścić. Biegiem puściłam się do domu, żeby odstawić Gudasę, której obecność nie pozwoliłaby mi na schwytanie biedactwa, po czym chwyciłam pierwszą z brzegu szmatę i skierowałam się wraz z Ruterem do miejsca, w jakim rozgrywał się dramat. Tak jak myślałam, wrony nie zamierzały zrezygnować z obiadu. Sznaucer natychmiast je odgonił, a ja ruszyłam do dzieła.
Pokaleczony ptak (bo właśnie o niego cała ta farsa) odbiegł w krzaki za sprawą podekscytowanego psa, gdzie skulił się bezradnie i znieruchomiał. Tam nakryłam go szmatką i delikatnie wyciągnęłam spomiędzy gałęzi. Niosąc zwierzę do domu, wiedziałam, że tego dnia raczej nie wybiorę się na zajęcia.
Moim znaleziskiem okazała się słonka - dojrzały osobnik o długim, pięknym dziobie. Ptaszyna miała zmierzwione piórka i kilka draśnięć na głowie. W najgorszym stanie znajdował się grzbiet oraz kuper - kompletnie pozbawione piór, zryte od wronich dziobów.
Nowemu gościowi naprędce przygotowałam miejsce w transporterze. Zanim jednak został tam umieszczony, musiałam wykonać dokumentację zdjęciową, by potwierdzić jego gatunek i wstępnie oszacować obrażenia.
Przez cały ten czas ptaszyna wykazywała się niesamowitą łagodnością, w spokoju dała sobie rozłożyć skrzydełko i grzecznie pozowała.
Najwięcej zmartwień budził stan tylnej części ciała słonki. Widziałam w ptaszynie siłę mimo przeżytego szoku, jednak ze względu na tę ranę postanowiłam oddać ją w fachowe ręce.
Opatuliłam moje znalezisko w ściereczki i posadziłam w transporterze, po czym zawiozłam do ptasiego azylu w warszawskim zoo.
Choć słonka była ze mną tak krótko, ciężko było mi się z nią rozstać. Postawiłam sobie za obowiązek dowiedzieć się o jej położeniu po badaniu weterynaryjnym. Wczoraj wykonałam więc telefon do azylu. Poinformowano mnie, że obrażenia ptaszka były zbyt poważne i został on uśpiony.
Można się domyślić, że nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Przykro mi z powodu takiego końca, lecz z drugiej strony cieszę się, że słonka nie musiała cierpieć, będąc żywcem zjadaną przez wrony. Tak jest zdecydowanie lepiej.
data publikacji 28-08-2013
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj