Padaczka u Rutera pojawiła się ładnych parę lat temu i wzięła swój początek w chwili, gdy sznaucer został pokąsany przez mieszkające pod ziemią osy. Bawiąc się w rozgrzebywanie kryjówek owadów, bo "coś tam się śmiesznie rusza i bzyczy", nie mógł wiedzieć, co sprowadzi na siebie wraz z ich gniewem.
Owego lata miał miejsce pierwszy, a zarazem jeden z najbardziej gwałtownych ataków, które powtarzają się od tamtego czasu w sposób sporadyczny i nieprzewidywalny.
Ze względu na stosunkowo łagodny charakter napadów i częstość ich występowania, nie ma potrzeby, by sznaucer przyjmował leki.
Wczoraj pojawił się kolejny, chyba pierwszy w tym roku. Co więcej, nie wiedziałabym o nim, gdyby Kochaś nie zaczął instynktownie szukać pomocy, przy okazji ściągając na siebie uwagę Gudaski. Przyczołgał się do mojego pokoju na napiętych mięśniach, pełen drżenia. Amstaffka dreptała za nim, dokładnie go obwąchując. To sprawiło, że oderwałam się od swoich czynności i zwróciłam w ich stronę. Widząc, co się kroi, natychmiast zajęłam się psem tak, jak zwykle to robię. Przeszło dość szybko. Przez chwilę jeszcze skołowany sznaucer nie mógł otrząsnąć się z szoku, ale zanim ktokolwiek się obejrzał, wrócił do siebie i z należną mu łapczywością zlizywał z mojej ręki kawałeczki sera.
To, co najbardziej mnie przejmowało, gdy Ruter dostawał pierwszych ataków, to przeświadczenie, że akurat w tym momencie nikogo przy nim nie będzie. Okazało się jednak, że Goodness doskonale potrafi wyczuć odpowiedni moment i zwrócić na swojego kompana uwagę, a także trwać przy nim troskliwie. Odwołana od niego czeka w pobliżu i sprawdza, gdy już jest po wszystkim.
Momentami oboje działają sobie na nerwy, tak jak każdy kiedyś sprzecza się z bratem czy siostrą. Jednak w trudnych chwilach nawet pies stoi murem za swoim towarzyszem i dopiero wówczas można docenić siłę przywiązania.
Marta Zielińska
data publikacji 27-01-2015
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj