Odkąd mamy u siebie Gibbsa nie sposób narzekać na nudę. Wygląda na to, że mały zawadiaka zdobył nie tylko przyjaźń Klinka, ale na dobre zamieszkał w sercach wszystkich domowników. I chociaż może się wydawać, że młodziutki królik nie jest w cale kłopotliwym czy wymagającym stworzonkiem, w istocie ma on wiele potrzeb i potrafi dać się we znaki, gdy najdzie go nuda.
Coś jest w mojej rodzinie, że ściąga do siebie same niepokorne dusze. Sprawdziło się to również w przypadku Gibbsa. Okazuje się, że niepozorny brzdąc ma w sobie nieskończone pokłady energii, coś jak królicza wersja Goodnessi.
Chłopaczyna zasuwa po całej działce z nieokiełznaną prędkością, robiąc przy tym niespodziewane zwroty i wyskoki na blisko pół metra wysokości. I właśnie za sprawą skakania mogliśmy niecały tydzień temu stracić na zawsze to rozbrykane maleństwo.
Co rok wydzielamy dla trawojadów przestrzeń z plastikowej siatki o drobnych oczkach, aby mogły odpoczywać w cieniu drzew i zajadać się zieleniną w spokoju i bezpieczeństwie. Projekt, który do tej pory spisywał się świetnie jednak zawiódł. Dotąd niepokonana siatka musiała ustąpić pod możliwościami rządnego przygód królika. Gdy na chwilę oderwałam wzrok od prosiaczkowo-króliczej siedziby, malec wykorzystał okazję. Nie widząc za ogrodzeniem znajomego futerka, zaczęłam rozglądać się po działce. Nic. Uniosłam drewniany domek, ale zgodnie z przypuszczeniami znajdował tam się tylko Klinek. Naraz sprowadziłam wołaniem mamę z bratem i rozpoczęliśmy poszukiwania. M. wyszedł za bramę i mignął mu znajomy kształt, znikający w krzakach prowadzących do lasu...
Do akcji poszukiwawczej został włączony Ruter. Nieraz już udowodnił, że potrafi odnaleźć i zagonić drobną zwierzynę, lecz tym razem było ciężko. Odnalezienie Gibbsa w lesie pełnym naturalnych kryjówek było jak szukanie igły w stodole wypełnionej sianem po brzegi.
Na całe szczęście w parze z króliczym wigorem idzie wychowanie. Chłopaczek od początku jest przyuczony, by nie uciekać od człowieka i lgnąć do rąk. Cecha ta bardzo się przydała, bo gdy już powoli zaczęliśmy tracić nadzieje, mama dostrzegła króliczka, który wychynął z zarośli na dźwięk jej głosu. Zbliżyła się do niego, nawołując, a ten grzecznie czekał i dał się zabrać z powrotem do domu.
Klinek z radością powitał swojego odnalezionego kompana, on sam zaś - jak gdyby nigdy nic - oddał się toalecie i znów zaczął rozrabiać.
Po tej przygodzie Ruter zdecydowanie wytrwalej pilnuje maluchów, a ja i mama wysunęłyśmy dwa wnioski: trzeba kupić wyższą siatkę (najlepiej pancerną :P), a małemu sprawić szelki.
Marta Zielińska
data publikacji 14-10-2014
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj