Szczęście
Laleczka, nasza kotka (na zdjęciu), to jedyny zwierzak, który nam umarł. Formalnie miała inne imię, ale ja i tylko ja nazywałem ją Laleczka. Wzięliśmy Laleczkę ze schronu, gdzie trafiła po tym, jak umarła jej pani. W schronie kotka nie radziła sobie dobrze; nie chciała jeść, nie dawała się głaskać, a kiedy pojechaliśmy po nią, to dziewczyny, aby wyciągnąć ją z klatki, musiały używać lassa.
Pierwsze trzy tygodnie w domu były trudne, Laleczka chowała się za szafkę pod zlewem w kuchni, nie dawała się dotykać, a po paru dniach zamieszkała w łazience - leżała na koszu na pranie i syczała na nas, kiedy naruszaliśmy jej terytorium. Później wyszła z łazienki i przez kilka tygodni chodziła za moją żoną jak za Panią Kwoką; każdej nocy układała się do spania na swojej Pani Kwoce.
Laleczkę wzięliśmy w marcu, a na wakacjach okazało się, że kotka ma cukrzycę. Zaczęliśmy kurację, którą znakomicie ustawił nasz pan doktor. Kotka dostawała insulinę, pilnowaliśmy jej diety i była z nami ta nasza kochana Laleczka jeszcze ponad dwa lata. Do końca była w dobrej formie, cieszyła się życiem.
To nasz najmniejszy kotek i najstarszy; szacujemy, że kiedy do nas przyszła miała osiem, może dziewięć lat. Nie bawiła się z innymi kotkami, nie biegała za piłeczką, natomiast pilnowała porządku w chałupie i kiedy inne kotki tłukły się za mocno, to je rozdzielała, przez co zasłużyła sobie na miano Strażnika Teksasu.
Laleczka to największa Gracja na świecie, nie tylko pośród kotów, ale pośród wszystkich stworzeń. Być może są kotki piękniejsze, ale Laleczka to największa Gracja.
Smutek
W najsmutniejszym dniu od rana martwiłem się o Laleczkę. Mało jadła. Wyszła na balkon powygrzewać się na słońcu, ale chodziła nienaturalnie wolno. Niby nic, właściwie nie widziałem jakichkolwiek alarmujących oznak choroby, a jednak miałem przeczucie, że z kotką jest źle. Nie wytrzymałem około drugiej po południu i zaniosłem zwierzaka do doktora. Doktor pobrał krew, zrobił wyniki i okazało się, że Laleczka była w stanie krytycznym; wysiadły jej nerki i wątroba, była w cukrzycowej śpiączce, z której nie było już sensu jej wyprowadzać. Zgodziłem się na zabicie naszej kotki. Głaskałem swoją Laleczkę, kiedy doktor podawał zastrzyki, całowałem ją i mówiłem do niej. Ona nie wydawała żadnych dźwięków.
Bardzo tęsknimy za Laleczką. Wydaje nam się, że przez kilkanaście dni po tym, jak poszła za Tęczowy Most, odwiedzała nas, a raczej swoje siostrzyczki. Parę razy widzieliśmy jak kotki siedziały w łazience na zadaszonej kuwecie i na sedesie i patrzyły na kosz na pranie, gdzie Laleczka uwielbiała spać. Długo tak siedziały i patrzyły. To zawsze było wieczorami, nieco przed kolacją. I przez ponad miesiąc od śmierci Laleczki żaden kotek nie wszedł na kosz na pranie. Teraz już wchodzą i śpią tam sobie smacznie, bo to bardzo miłe miejsce, wyścielone kocykiem no i ciepłe, bo przy kaloryferze.
Tragedia
Nie jest tak, że z powodu niemożności głębszego porozumienia się ze zwierzętami nie mogę spać. Raz tylko bolało mnie to, że mój kot nie mógł powiedziec mi tego, co mógłbym zrozumieć i co chciałem usłyszeć. Kiedy doktor podawał Laleczce śmiercionośny zastrzyk, mówiłem do swojej kotki, ale ona nie odpowiadała, nie wydawała żadnych dźwięków. Wtedy bardzo chciałem, żeby mogła mi powiedzieć, czego chce, ponieważ podejmowałem decyzję o jej życiu.
W pewnym sensie podejmowanie decyzji o eutanazji zwierzęcia jest trudniejsze, niż podejmowanie decyzji o śmierci człowieka. Zapewnie nie zawsze, ale czasami tak. Eutanazja jest zabójstwem, jakkolwiek to nazwać: słodka śmierć, dobra śmierć, zakończenie cierpień - eutanazja jest zabójstwem. Kiedy stwierdzam, że czasami podjęcie decyzji o eutanazji zwierzęcia jest trudniejsze, niż w przypadku człowieka, mam na myśli tylko jeden aspekt. Nie interesuje mnie teraz kontekst prawny, nie rozważam kwestii tego, czy eutanazja powinna być legalna czy nie, właściwie nie dotykam teraz nawet etyki - pozostaję jedynie przy emocjach.
Idzie o to, że ludzie sami decydują o swojej śmierci, albo mogą decydować; są świadomi swojej sytuacji i podejmują decyzję w swojej sprawie, natomiast nie wiemy, czego chcą zwierzęta. Oto, co Jon Katz [J. Katz. Wszystko, co usłyszałem od moich psów. Galatyka. Łódź 2009.] pisze o psach:
"Psy nie mają głosu. Nie przemówią. W tym tkwi największa różnica między naszymi dwoma gatunkami. Nie mogą powiedzieć, kiedy przyszedł ich czas umierania, nawet gdyby były zdolne do tak abstrakcyjnych rozważań. To jest coś, o czym możemy decydować za nie najlepiej, jak potrafimy, ważąc miłość, współczucie i zdrowy rozsądek."
Laleczka nie mogła mi powiedzieć, czy chciała żyć, może nawet tylko kilka dni, albo dzień, ale żyć. Nie było sposobu na to, żebym wiedział, czego chce moja kotka. Musiałem podjąć decyzję za nią, musiałem całkowicie zawierzyć doktorowi, pomimo tego, że doskonale rozumiałem, iż doktor także nie wie, czego chciała moja Laleczka. Musiałem zrobić wszystkie te trudne rzeczy. I zrobiłem. Wiedząc, że nigdy nie będę mieć pewności w kwestii tego, czy postąpiłem dobrze.
Szczęście
Wiele razy widziałem zwierzęta cieszące się chwilą. Najmocniej przeżyłem jeden taki moment. Fruzia, cudowna kotka, miała uszkodzony kręgosłup i w efekcie sparaliżowaną tylną część ciała, w tym łapki; nie panowała też nad wypróżnianiem się. Jakiś głupi człowiek skatował Fruzię, ale wzięli ją dobrzy ludzie; jeździli z nią na leczenie i rehabilitację, przewijali ją, w łazience urządzili jej wygodne miejsce, ustawili tam nawet lampę ogrzewającą zwierzaka. Fruzia mieszkała głównie w łazience; nie chodziła swobodnie po mieszkaniu, nie wolno jej też było jeść tego, co jadły pozostałe kotki.,
Kiedy ci dobrzy ludzie mieli uroczystość rodzinną, dali ogłoszenie, że potrzebują kogoś do popilnowania kotków przez noc. Zgłosiłem się, ludzie powiedzieli mi co i jak, poinstruowali jak opiekować się Fruzią, zapoznali z pozostałymi kotkami i pojechali. Od popołudnia do przedpołudnia mieszkałem z nowopoznanymi kotkami, a najwięcej czasu spędziłem w łazience. Słuchałem radia, czytałem książkę, gadałem z Fruzią, parę razy przewinąłem ją i umyłem. No i uciekła mi ta Fruzia z łazienki, do kuchni uciekła, a biegła szybciutko, ciągnąc za sobą tylne łapki. Zanim ją złapałem i odniosłem do łazienki, zdążyła zjeść kilka chrupek z miski wyłożonej dla pozostałych kotków, chrupek, których nie wolno jej było jeść. Kiedy niosłem tego kochanego zwierzaka do łazienki, to miałem na rękach szczęśliwe stworzenie. Fruzia uśmiechała się od ucha do ucha, aczkolwiek nie wiem, jak to możliwe, bo niby nie da się zaobserwować uśmiechu u kota. Ale Fruzia śmiała się, była przeszczęśliwa, bo zrobiła mi psikusa, uciekła do kuchni i jeszcze capnęła trochę zakazanego jedzenia.
Być może było to najszczęśliwsze stworzenie, jakie kiedykolkwiek widziałem. W tym cudownym momencie ten skatowany przez potwora, cierpiący zwierzak, nie przejmował się swoim losem, nie rozpamiętywał tego, co było, nie martwił się przyszłością, tylko cieszył się chwilą, cieszył się najpiękniej na świecie.
Nie umiem opisać tego, jak pięknym i kochanym kotkiem jest Fruzia, bo przecież ona jest. Tego, że nie daję sobie rady z opisem, nie odbieram jako mojej porażki pisarskiej - po prostu pewnych rzeczy nie da się opisać tak, jakby się chciało. Trochę mi to przeszkadza, ale wiem, że tak jest. Na szczęście są nie tylko słowa - popatrzcie na Fruzię: http://www.youtube.com/watch?v=71jb5iP02BU
data publikacji 16-09-2014
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj