Jak zapowiedziałam, tak zrobiłam. Obiecałam sobie zakasać rękawy i nadrobić zaniedbania, jakich dopuściłam się w szkoleniu czterołapów. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że trzeba zacząć od podszewki, ponieważ praktycznie nie mam do czego się odnieść. W uprzednich działaniach byłam dosyć chaotyczna, chcąc osiągnąć natychmiastowe rezultaty, co przełożyło się na jakość wykonywania pewnych czynności przez obydwa psy. Lecimy więc od początku, powoli i spokojnie.
Całkowicie rozluźniamy spacery. Tak jak kiedyś, zaopatruję się na wyjścia w smaczki, zabaweczki i inne różności jako wspomagacze, ale nie używam ich z myślą o nauczeniu zwierzów konkretnej rzeczy. Jedyny cel stanowi bowiem podstawę przy jakiejkolwiek wspólnej pracy i jest jednocześnie absolutnie genialny w swej prostocie. Cóż to takiego? Kontakt wzrokowy. Pies ma wiedzieć, że to nie z kieszeni czy saszetki na smakołyki pochodzą przyjemności, lecz od samego przewodnika. Jak wiadomo, zwierzę skupia się na źródle nagród, automatycznie kierując na nie spojrzenie podczas realizowania postawionego mu zadania. Czy to nie wkurzające, że pies gapi się ciągle człowiekowi na ręce? Dla mnie owszem. Poza tym nie buduje to u czworonoga poczucia "Pani jest super, Pani jest źródłem mojego szczęścia" - a przecież właśnie tego oczekuje każdy opiekun.
Poza momentem, kiedy któryś z czterołapów wykazuje mną zainteresowanie, nic innego mnie nie obchodzi. Spacerki mają nas relaksować, więc daję psinom czas, by coś powąchać, pooglądać różne rzeczy, a niekiedy zrobić kilka prostych ćwiczeń (ot tak, bez specjalnego planowania), jednak całkowicie na luzie. Z Ruterkiem sprawa wygląda nieźle. Większy problem dotyczy amstafficy, która notorycznie wgapia się w kieszeń, oczekując nagrody po sygnale klikerem. Ale i na Rudego Smoka znajdzie się sposób.
Rozemocjonowana suka na dzisiejszym spacerze to we mnie szukała pochwały. Wlepiała wesołe patrzałki w moją twarz, w końcu szukała kontaktu fizycznego, przyjmując pieszczoty, a nie stając naprzeciw, jak dotychczas, w oczekiwaniu na smakołyk. Przylepiała się, ocierała o nogi, zaczepiała skubaniem i bezceremonialnie wylizywała twarz, gdy kucałam. BAJKA. Momentami psina rozbestwiała się na całego, ale stosunkowo szybko dawała się ogarnąć. Co ja właściwie zrobiłam, by osiągnąć taki rezultat? Byłam spokojna. :) Kiedy nic nie zaprząta niepotrzebnie myśli, człowiek w końcu się rozluźnia i nie trzyma sztywno wygórowanych ideałów, zaczyna inaczej oddziaływać na otoczenie. Pies też to wyczuwa. Gudaskowa mordka się cieszy, psina mało nie odleci na ogonie. A rozweselić ją nietrudno, takie toto pozytywnie nastawione do życia. Przypomina wówczas samą siebie z maleńkości. Wciąż powtarzam, że wieczny z niej szczeniak.
A zatem trzymanie nerwów na wodzy. Poza tym pozostaje oczywiście szybkość reakcji, by nagrodzić zwierzę podczas utrzymywania kontaktu wzrokowego. Jak na chwilę spuści wzrok, bo przyuważy, że przewodnik gmera przy kurtce albo trzyma coś smacznego w ręku, akcja spalona. Trzeba dużo ćwiczyć z psem, żeby wypracować sobie odruch nagradzania w odpowiednim momencie. Mnie idzie to całkiem przyzwoicie, żeby nie przechwalić. ;)
data publikacji 03-02-2015
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj