Projekt rzeźby postaci Miry Kubasińskiej – odrzucono. Mowa tu o projekcie Maćka Pietrzyka, który początkowo władze Otwocka już prawie przyjęły i rysunek przedstawiający siedzącą na murku Mirę, razem z Maćkiem zaprezentowaliśmy w Teleekspresie
Napisałem, że Władze Otwocka projekt Maćka „prawie” przyjęły. I oto owo „prawie”, ułamek procenta niepewności przeszkadzający w uzyskaniu całkowitej pewności, (za sprawą pojawienia się kontrprojektu pomnika Miry) owo „prawie” z ułamka procenta niepewności zaczęło przeistaczać się w pełnowartościowe procenty coraz wyraźniej przechylające szalę, aż w końcu projekt rzeźby Miry siedzącej na murku w „Małpim gaju” upadł.
Drugiego projektu nie przyjęto.
Ale sądzę, że Wyższa Inteligencja wiedziała, co czyni przekreślając pierwszy projekt Maćka Pietrzyka. I mnie wówczas uwiodła wizja siedzącej na murku Miry Kubasińskiej z różą na kolanach. Na murku wystarczająco długim, by do Miry, z Jej ulubionym browarkiem mogło przysiąść się kilku panów. Bo, podświadomie, od początku brakowało mi czegoś dopełniającego artystyczną wizję Maćka: obecności ukochanych zwierząt Artystki.
W miejsce leżącej na Jej kolanach róży: kot. I leżące u stóp Miry już nakarmione przez nią kundle. Znalezione na autobusowych przystankach, śmietnikach, czekające na jakiś ochłap pod sklepem, ale tak naprawdę żywiących nadzieję, że może jednak znajdzie się w końcu jakiś człowiek, który przyjmie bezdomnego, zabiedzonego zwierzaka pod swój dach.
W ciasnym mieszkanku Miry zawsze był kot i jakieś pieski, które, przytulone do siebie zgodnie spały w nogach tapczanu Miry i Jej mężczyzny. Albo w pokoiku Konrada, jej drugiego syna. Niezależnie jak wielkie oczy miałaby często przemieszkująca u nich bieda, najpierw dostawały jeść zwierzęta. Powiedziała kiedyś Annie: „Ja mogę chodzić głodna, ale nie moje zwierzęta”.
Pamiętam jednak czasy przed rozwodem Miry i Tadeusza, kiedy to Mira imała się różnych zajęć, żeby tylko Jej Pan mógł realizować swoje budowlane fantazje. O poranku małym Fiatem woziła syna Piotra z Józefowa do warszawskiej szkoły, wracając robiła zakupy, potem przygotowywała śniadanie, następnie jechała do fabryczki farb, której była współwłaścicielką, a wczesnym popołudniem jechała po syna.
Wówczas żaden kundel nie mógł pojawić się w stylowym domku, który Tadeusz konsekwentnie przekształcał w rezydencję godną swego obecnego, społecznego statusu.
Dwa młode wilczki zeskoczyły tu z najwyższej półki i wkrótce zostały studentami ekskluzywnej szkoły, w której zdobyły dyplomy psów obronnych. Przez bodaj trzy doby nikomu nie pozwalały wejść, jak również wyjść z domu. Telefonów komórkowych jeszcze wówczas w Polsce nie było, telefon stacjonarny dopiero miano w rezydencji zainstalować.
Przebywający w dawnym garażu koń Tadeusza daremnie czekał na owies i wodę, kwiczały dwie nienakarmione świnki-blondynki, a głodne, więc coraz gorliwiej spełniające swą powinność psy nie były skłonne do podjęcia negocjacji ze swoją panią, a także z panem.
Przerabiany na rezydencję dom stał dosyć daleko od drogi, lecz w końcu po trzech nocach i dniach ktoś usłyszał powtarzające się pewien czas krzyki wzywających pomocy Miry i Tadeusza.
Profesor ekskluzywnej szkoły dla psów zabrał jej absolwentów i Mira mogła wybrać się na zakupy, nakarmić swoich mężczyzn oraz świnki-blondynki, a później odwieźć Piotra do Warszawy po czym sprawdzić, czy prawidłowo funkcjonuje fabryczka farb; o konia, (którego od dnia, w którym odgryzł jej kawałek palca Mira panicznie się bała) zadbał Tadeusz.
Pokwikujące i srające gdzie popadnie świnki-blondynki drastycznie tu nie pasowały, ale ktoś musiał legitymizować status Miry rolniczki, którą to rolę musiała grać na dwuhektarowym areale ich posiadłości. ( świnki-blondynki są jednymi z bohaterek mojej powieści: „Meta nasza pijana”, a głównym miejscem akcji „Letniego domu wampirów” jest, jeszcze nie tknięty przez Tadeusza dom).
Ale dlaczego Mira zamieniła obszerną rezydencję w Józefowie na mieszkanko, początkowo warszawskie, a następnie, już docelowo otwockie? Otóż któregoś dnia uderzył w Mirę piorun z tak zwanego jasnego nieba, czyli wiadomość, że od jakiegoś czasu serce Tadeusza jest własnością znanej aktorki i wokalistki.
Mira, niestety, nie mogła zabrać do Warszawy świnek-blondynek, ale bez chwili wahania (nie pytając go o rodowód) zakwaterowała w swoim nowym mieszkanku bezdomną, spotkaną na pobliskim skwerku psinę.
Po roku kundel (ale stołeczny) przeprowadził się razem z Mirą do Otwocka. Wkrótce zyskał towarzystwo pieska, który na jednym z przystanków autobusowych spojrzał Mirze błagalnie w oczy. A potem wracająca do domu Mira wzięła pod pachę bezdomnego kota.
Usiłując wyżywić uczęszczającego do szkoły Konradka, zwierzęta i siebie (kolejność, jaką tu zastosowałem nie jest przypadkowa) imała się Mira różnych zajęć. Na szczęście nie zapomniała, że przede wszystkim jest obdarzoną wielkim głosem charyzmatyczną wokalistką i zaczęła występować na otwockich koncertach.
Bezpośrednia, niepozująca na wielką artystkę Mira szybko stała się ulubienicą otwockiej społeczności.
A potem poznałem ją z liderem łódzkiego zespołu K.G.Band Krzysztofem Jerzym Krawczykiem i jako wokalistka K.G.B. zaczęła Mira koncertować i nagrywać płyty. I kiedy nareszcie zaczęło się Mirze dobrze układać, dotknął ją wylew krwi do mózgu, kilkadziesiąt metrów od szpitala. Mimo to na ratunek było już za późno. Osierociła niepełnoletniego jeszcze, mieszkającego z nią syna Konrada i pierworodnego syna Piotra, no i swoje ukochane zwierzęta.
Czy naprawdę dzieli nas od tamtej tragedii aż osiem lat ?
Macieju Pietrzyku - musimy, najzwyczajniej musimy ponownie wkroczyć na ten wyjątkowo długi i trudny tor przeszkód. I dobrnąć do siedzącej na, zaprojektowanym przez Ciebie, murku Miry. I zwierząt Miry.
Bo wszystkich, zamienionych w kamień (?) otwockich bezdomnych kotów i psów (owego wiecznego wyrzutu sumienia ludzi, którzy jakimś cudem nie zostali MUTANTAMI człowieka) nie zmieściłbyś w Małpim Gaju.
data publikacji 21-11-2014
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj