Można powiedzieć że Filipek, mimo iż wypadł z wiewiórczego gniazda, urodził się w przysłowiowym czepku
Po primo dlatego, że nie wytropił go w trawie kot Mocher
(wówczas niechybnie podzieliłby tragiczny los moich kresowych, również jeszcze ślepych króliczków, a „po drugie primo” (jakby powiedział Ferdynand Kiepski), dlatego, że pies Gasiek uznawszy, iż dalsze losy Filipka należy oddać pieczy Anny, piskliwym szczekaniem powiadomił ją o zaistniałej sytuacji.
Filipek w trybie nagłym został przeniesiony do mansardy Anny, na drzwiach której zawisła kartka: „Kotom wstęp wzbroniony”. Teraz należało wiewiórcze niemowlę nakarmić, więc w trybie pilnym wezwaliśmy pana Jerzego Sikorskiego, żeby nas poinstruował jakiego rodzaju mleko ma skład zbliżony do mleka mamy Filipka.
Anna, w zaprzyjaźnionej Aptece nabyła drogą kupna mleko w proszku „dla niemowląt do trzech miesięcy”, a także zakraplacz. Mleczną papką, rzeczonym zakraplaczem karmiła Filipka, który niebawem przekształcił się w Filipa o bystrych oczkach i rudej, lśniącej sierści.
Kot Mocher przy każdej okazji usiłował nawiązać bezpośredni kontakt z Filipem, więc nie wolno było ani na sekundę zostawić uchylonych drzwi mansardy Anny. Poza tym musieliśmy wstawić drucianą siatkę w okno, po którego drugiej stronie znajdował się rodzinny ogród Filipa.
Filip początkowo mieszkał w samowarze, lecz Anna przekwaterowała go do szuflady biurka. Każdego ranka, punktualnie o godzinie piątej opuszczał szufladę, siadał na brzegu łóżka Anny i wpatrywał się w nią dopóki nie otworzyła oczu. A kiedy spała zwrócona twarzą do ściany, chował w jej włosach laskowe orzechy.
Zdarzało się, że Filip obserwował przez drucianą siatkę i szybę skaczące po drzewach wiewiórki, być może swoich rodziców i rodzeństwo
W nazbyt gęstym lesie nad rzeką Świder robiono akurat przecinkę. Powiedziałem dwu panom z piłą spalinową i siekierę, że w moim domu zamieszkał wiewiórek Filip, który byłby im ogromnie wdzięczny za jakiegoś niedużego świerczka. Ale jeśli są to drzewa ścisłego zarachowania, to niech mnie poinformują, gdzie mógłbym złożyć podanie...
Panowie wymienili porozumiewawcze spojrzenie, dla nich sprawa była jasna. Wyglądający na starego menela brodaty i łysy facecik był albo po spożyciu, albo też świrem występującym nad Świdrem, i raczej nie należało się po takim spodziewać, że zrekompensuje uszczerbek w mieniu społecznym bodaj papierosem.
- A bierz pan i idź pan stąd - powiedział w końcu jeden z nich.
- Ale…przepraszam uprzejmie. Gdybym tak, na ten przykład spotkał po drodze Straż Miejską, albo Policję, to czy mogę liczyć, że panowie poświadczą…
- Panie ! - odezwał się drugi z panów, ten z siekierą ; dla mnie zabrzmiało to wystarczająco dobitnie.
Zamontowałem drzewko w mansardzie i Filip przeskakiwał z gałązki na gałązkę drzewka, potem z świerczka na wiszący nad łóżkiem Anny dywan, a po kilku dniach mógł również biegać po mnie; ubrany w dwa dresy stawałem między drzewkiem i dywanem, a Filip zaczął mnie traktować jak pień drzewa.
Mocherowi nareszcie udało się wślizgnąć do mansardy Anny i Filipa, ale na swoje szczęście Filip zdążył ukryć się przed kocurem w samowarze. Zaczęliśmy pilniej kontrolować Mochera, ale wobec elektryczności byliśmy bezsilni.
Na początek Filip przegryzł kabel telewizyjny. Nazajutrz zabrał się do jednego z przewodów elektrycznych na deskach mansardy. Wiedzieliśmy, że za trzecim razem elektryczność może stracić do Filipka cierpliwość. Wiedzieliśmy także, że po pobycie w domu człowieka rodzina Filipka nie przyjmie go już na swoje łono.
Za radą Pana Jerzego Sikorskiego pojechaliśmy z Anną do warszawskiego ZOO. Okazało się, że jest tam ogromna niczym dom klatka, w której przebywają już dwie wiewiórki. Na wprost otwartych drzwi klatki rósł ogromny dąb. Było też drzewo wewnątrz klatki, a na nim domek zamieszkały przez wiewiórkę.
Anna często odwiedzała Filipa w ZOO. Początkowo do niej podbiegał, po jakimś czasie przestał ją poznawać; łzy Anny nie robiły na nim wrażenia.
Pewnego dnia zatelefonowała do nas Pani opiekująca się wiewiórkami. Okazało się, że Filip wyrzucił z domku jego dotychczasową lokatorkę i sam w nim zamieszkał. Pani była oburzona, padło nawet słowo: „cham”.
Spojrzałem na Annę. Była zawstydzona zachowaniem się Filipa. Mnie natomiast rozpierała duma.
Zwierzęta nadal jeszcze przestrzegają ustalonego przez Stwórcę porządku w hierarchii płci. W odróżnieniu od degenerującego się gatunku HOMO SAPIENS.
data publikacji 31-10-2014
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj