Tweeterowi w Polsce jest coraz gorzej. To haniebne zjawisko zaczęło narastać wraz z niepodległością i bogaceniem się społeczeństwa.
„Tweet” po angielsku, jak wiemy, znaczy „ćwierkać”. „Tweeter” więc to „ćwierkacz”, albo lepiej „ćwirek” (jak w znanej kiedyś dobranocce). Nasz poczciwy, doskonale znany Passer domesticus, wróbel zwyczajny. Ptak, bez którego trudno nam sobie wyobrazić nasze miasta i osiedla, ptak do tego stopnia wpisany w pejzaż codzienny, że trafił nawet do lektur przedszkolnych jako bohater uroczego cyklu Hanny Łochockiej. Tu dygresja, dla poprawy nastroju.
Dziś dorosły syn mojej znajomej, zapytany w domu po powrocie z zerówki, co się wydarzyło ciekawego, odpowiedział, że uczyli się bardzo ładnego wierszyka. „A jakiego, pamiętasz?” „Tak” – odparł malec, odchrząknął i wyrecytował zwięźle: „Ptaszek… ziemniaczek”. Dopiero po dłuższej chwili rodzina zrozumiała, że to skrócona wersja wspomnianego wyżej wiersza Łochockiej, rozpoczynającego się od słów: „Raz wróbelek Elemelek znalazł w polu kartofelek…”
Nastrój miły, wróbel pospolity… Mała ptaszyna, istotka niewielka, druh nasz szczery, do kochania którego gorąco namawiał Konstanty Ildefons Gałczyński („Kochajcie wróbelka, dziewczęta, kochajcie, do jasnej cholery!”). Otóż wcale nie tak pospolity, o czym zresztą pisze się od jakiegoś czasu. I to głównie z naszej, ludzkiej winy.
Do głównych naturalnych wrogów wróbli należą sroki i wrony, ale na to niewiele pewnie możemy poradzić. Walka o byt rzadko bywa łagodna. Ale do wróblej niedoli przykładamy rękę także my, i to w stopniu największym.
Uniemożliwiamy im lęg, pozbawiamy schronienia i pożywienia. Tego ostatniego pośrednio i bezpośrednio. Wszystkiemu winna nowoczesność, sterylizacja środowiska i estetyka osiedlowa.
Nowoczesność – bo konie zostały zastąpione przez samochody, a te nie wymagają obroku, którym wróble chętnie żywiły się dawniej. Wyjście koni z miast jest więc nieuchronną konsekwencją postępu technologicznego, tak już jest. Koniom lżej, ale wróblom głodniej.
Od kiedy rozpanoszyły się w naszym gospodarstwie foliowe worki na odpadki i dość szczelnie zamykane kontenery na śmieci, wróblom znacznie trudniej łasować pożywne resztki.
Ocieplając szczelnie starsze domy, budując nowe z litą elewacją, często ze szkła i stali – okrajamy wróblom miejsca składania jaj. Coraz mniej już zacisznych szczelin, przytulnych otworów wentylacyjnych, wygodnych szpar. A jak tu przedłużać gatunek, geny przekazywać, gdy wróble czują się jak bohaterowie „Ósmego dnia tygodnia” Marka Hłaski?
No i rzecz fundamentalna – od ponad dekady z naszych terenów zielonych znikają duże, rozłożyste krzewy. Powodowani swoistą potrzebą estetyki, na osiedlach sadzimy albo płożące się, niziutkie, egzotyczne gęstwiny, albo rozmaite iglaki typu tuje. To dla wróbli dramat dwojakiego rodzaju.
Po pierwsze, wysokie, gęste krzewy liściaste to ulubione miejsce schronienia wróbli. Tam mogą się czuć bezpieczne przed kotami, srokami czy nawet krogulcami. Tam mogą przetrwać nocne chłody zimowe i prowadzić część zajęć edukacyjnych dla swoich małych. To ich ulubione lokum. Nie przyziemne chaszcze, które co najwyżej szczurom i jeżom sprzyjają, ale okazałe krzaki.
Dodatkowo w wielu parkach władze zarządzają, by obcinać krzakom gałęzie od dołu do wysokości metra-półtora. Ma to związek z chętnie kryjącym się w zaroślach złoczyńcom parkowym – rzezimieszkom czy prześladowcom seksualnym. Utrudniając życie tym ostatnim, utrudniamy je też tweeterom.
Po drugie, te nowe rośliny tujopodobne nie wabią owadów w takiej ilości, jak liściaste. A mniej owadów to chudsze menu. Dorosły wróbel może się jakoś bez insektów w karcie, ale małym potrzebne jest białko.
Są trzy rzeczy, które możemy zrobić, by zapobiec wymieraniu wróbli.
Możemy zmienić tę nową modę krajobrazową i powrócić do krzaków na trawnikach, najlepiej w większych skupiskach, a także do sadzenia wyższych żywopłotów. Będzie więcej owadów i będzie gdzie zasiąść przed wróblim kominkiem.
Możemy zakładać wróblom budki lęgowe. To koszt jednostkowy rzędu 35 złotych, co w przeliczeniu na całe lata radości z ich radosnego „tweetowania” jest bliskie zeru. Będą miały gdzie uprawiać love story.
Możemy wreszcie rekompensować niedobory w karmie sypaniem do karmników prosa, kaszy, łuskanych ziaren słonecznika.
Ktoś powie, zresztą słusznie, że przecież zanik wróbli nie grozi katastrofą ekologiczną, bo ich rolę środowiskową spełnią inne, lepiej przystosowane do nowoczesnych miast ptaki. Ktoś inny, że wróble wcale nie są takie święte, skoro potrafią zadziobać intruza (zbiegłą z mieszkania zecerkę, papużkę falistą czy kanarka). Zgoda, ale nieznany intruz to wielka niewiadoma, potencjalny konkurent do jedzenia i nie ma się co dziwić. Człowiek jest tysiąc razy bardziej bezwzględny – w dodatku nie powoduje nami walka o byt.
Dziewczęta i chłopcy, pomóżcie tweeterowi, do jasnej cholery. Nawet się nie spostrzeżemy, gdy zupełnie zniknie. A atlas ptaków nie ćwierka. Oryginał zawsze lepszy niż podróba.
Filip Łobodziński
data publikacji 25-09-2013
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj