Od lat fascynuje mnie bioenergoterapeutka pani Wanda Ejsmond. I jako kobieta i jako (cokolwiek to w naszym świecie oznacza) człowiek. Bo w Jej przypadku pojęcie „człowiek” nie nabiera pejoratywnego znaczenia
Jak wiadomo Pan Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Czyli wyposażył go również w swoją dobroć. Zatem co się takiego wydarzyło, że stworzony (przed milionami lat) przez Najwyższego człowiek jest dzisiaj tym kim jest?
W przypływie poetyckiego natchnienia napisałem kiedyś: „twór noszący miano człowieka jest w istocie jego mutantem”. A talent poetycki to „iskra boża”, więc pisząc
utwór poetycki poeta pisze niejako pod Czyjeś dyktando.
I dalej, w tym samym utworze wszystko wyjaśniło się: „raz na sto tysięcy, raz na milion
pośród mutantów człowieka rodzi się człowiek, który słyszy głosy prowadzonych do gazu roślin i drzew (…) widzi rozpacz prowadzonych do rzeźni zwierząt”.
Otóż z całą pewnością pani Wanda Eijsmond nie jest mutantem człowieka. Pan Bóg nie obdarza mutantów siłą, która emanuje także z rąk pani Wandy.
Pisałem przed laty w „Linii otwockiej” o dokonaniach bioenergoterapeutycznych pani Wandy Ejsmond. O Jej zawsze sprawdzających się diagnozach chorób, jak również o możliwości przekazywania chorym ozdrowieńczej energii, którą czerpie z kosmosu. Chorym ludziom i chorym zwierzętom.
Anna i ja byliśmy naocznymi świadkami, jak uleczyła psa potrąconego przez samochód.
W Falenicy, nieopodal FALI. Po Jej zabiegu bezwładny pies stanął na nogi.
Nikt, oprócz nas nie zwrócił na to wszystko uwagi. Wiadomo sobota, ludzie zajęci wyłącznie sobą. Nikogo z nich, nie wyłączając kierowcy samochodu, który potrącił psa, nie zainteresował się jego dalszym losem.
Przywrócony do poprzedniego stanu pies pobiegł w tylko sobie znaną stronę, a skrajnie wyczerpana pani Wanda musiała otrzymać tylko kilka minut na uzupełnienie oddanej psu energii.
Jeszcze kilku lat temu pani Wanda leczyła również Szwedów i Sycylijczyków, ale w końcu miała dosyć samolotów i skrajnie różnych temperatur zmuszających do aklimatyzacji.
Poza tym pani Wanda nieustannie niepokoiła się, czy Jej córka i dwaj synowie dostatecznie troskliwie opiekują się pozostawionymi w domu: znalezioną pod Domami Centrum suką Jadźką, Nilą Paluszanką, psem Bojarem, altzhaimerkami Nocką i Grozą, kotem Rychem i drugim, znalezionym w śmietniku ślepym kotem Nelsonem, dożycą Iną, dwoma papugami i wołającym Wanda gwarkiem, kanarkiem i rybkami.
Teraz owi najbardziej potrzebujący pomocy pani Wandy Szwedzi i Sycylijczycy przylatują do Warszawy i stąd dojeżdżają na bioenergoterapeutyczne seanse do Michalina.
Pani Wanda, która uprzednio mieszkała w centrum Warszawy, długo nie mogła do Michalina przywyknąć. Ale w Warszawie nie miałaby tak obszernego domu z ogrodem dla swoich zwierząt.
Część z nich już się przeniosła na zwierzęce „pastwiska niebieskie” (J. Steinbeck), ale to pewne, że niebawem miejsce po nich zajmą inne nasze siostry i bracia mniejsi.
Pacjentów pani Wandzie Ejsmond nie brakuje. Nie oszczędza się, nikomu nie odmawia pomocy. Oby jak najdłużej zechciało dźwigać tak wielkie ciężary Jej serce, którym ponad miarę swoich sił szafuje.
data publikacji 05-12-2014
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj