Bolesną lukę powstałą w naszym domu po Filipie, wypełniła niebawem, w jakiejś mierze, koteczka Paraskawia.
Kiedy sąsiadka złożyła ją w dłoniach Anny – Paraskawia (to autentyczne imię naszej ukraińskiej służącej; piszę również i o niej w mojej autobiograficznej powieści „Piekło weszło do raju”) była już właściwie w stanie agonalnym. Wyniszczoną głodem, chłodem i pragnieniem, a także zawszoną i zapchloną koteczkę położyła Anna na kocu i spróbowała ją napoić. Paraskawia nie mogła jednak podnieść głowy.
Pan Jerzy Sikorski zrobił jej zastrzyk i postawił diagnozę: jeśli koteczka dożyje do jutra, istnieje szansa, że jej kocia duszyczka nie przeniesie się do wolnego od ludzi świata.
Bo któżby zgotował Paraskawii taki los, jak nie człowiek ?
Jako kocie dziecko, razem z trzema braćmi wyrzuciła ją do józefowskiego lasu pewna pani.
Mogła, jak się to praktykuje, wrzucić kocięta do odległego o kilkaset metrów Świdra, ale najwidoczniej do lasu miała bliżej.
Nad kociętami pochyliła się pewna grzybiarka. Zdążyła jeszcze ujrzeć plecy szybko opuszczającej zarośla pani i początkowo sądziła, że wepchnęła ją tam pilna potrzeba fizjologiczna, i zapewne obeszłaby szerokim łukiem tamto miejsce, gdyby (na szczęście, a może na nieszczęście porzuconych kociąt) nie dotarły do niej ich przepojone żałością głosy.
Dla kotów znalazły się jakieś miejsca, koteczki nikt przygarnąć nie chciał; z kocicą wiadome kłopoty.
W naszym sąsiedztwie remontowano znaną z kilku filmów rezydencję. Prawdopodobnie przyniósł tam Paraskawię z lasu któryś z robotników. I tak przy budowlańcach dożyła kotka do późnej jesieni.
Kiedy nastały późnojesienne chłody, robotnicy zaczęli palić gałęziami w żeliwnej kozie i Paraskawia się przy niej grzała. Ale nadszedł dzień, w którym robotnicy nie wrócili już na plac budowy i nie miał kto nakarmić kotki, ani też rozpalić w kozie ognia. Głodna Paraskawia siedziała obok zimnej już niczym bryła lodu kozy i z kocią cierpliwością czekała na moment, w którym owo żeliwo znów zacznie dawać jej ożywcze ciepło.
Anna przesiedziała przy Paraskawii do rana. Okryła koteczkę polarem i poiła ją wodą z zakraplacza, który pozostał po akcji noszącej kryptonim „Wiewiórek Filipek”. A rano Pan Sikorski zrobił jej kolejny zastrzyk.
Teraz Paraskawia (dla przyjaciół Parasia) znana jest w okolicy jako „Caryca”. Nie wiemy kto z sąsiadów tak ją nazwał, ale ksywka Caryca do niej pasuje. Kiedy ta niewiele większa od szczura, napoły dzika kotka z tą swoją przekrzywioną główką (pamiątka z dawnego, jeszcze z okresu jej dzieciństwa spotkania z psem Baronem) „ kroczy środkiem ulicy, żaden pies nie odważy się jej zaatakować.
To Caryca atakuje psy. Miesiąc temu trzy psy ( w tym wilczur) piszcząc uciekały przed rozwścieczoną Carycą . Pomyślałby, że Anna fantazjuje, ale sąsiadka była świadkiem tego, raczej niezwykłego wydarzenia.
Nawet nie staram się kryć swojego zadowolenia z tego, że Parasia zaanektowała właśnie mój pokój. Pogoniła Mochera z mojego kiedyś pokoju i zarazem z moich kolan. Wstępu nie ma tu również kotka Kasia, o której nieco dalej. Nawet na Annę, której zawdzięcza życie, zazwyczaj spogląda z moich kolan wrogo tymi swoimi, pełnymi wyrazu oczami.
Ale bywa, że opuszcza moje kolana, przyczaja się na podłodze i wpatruje się w Annę. Wówczas Anna, chcąc nie chcąc siada na łóżku, a Parasia wykonuje swój popisowy numer, czyli z ogromną gracją skacze na łóżko i czeka na przysługujące jej pieszczoty. Czyli na głaskanie.
Postawiony pionowo ogon pomrukującej Parasi świadczy o tym, że Anna spełnia jej oczekiwania. Dochodzi nawet do tego, że Parasia liźnie dłoń Anny szorstkim niczym pilnik języczkiem.
Dłoń, nie policzek. Wilgotnym noskiem i języczkiem dotyka wyłącznie mojej twarzy. Podobno, w ten sposób kot wyraża ufność i miłość wobec człowieka.
Bywa, że na skutek mego gapiostwa stanę na ogonie Parasi. Jej reakcja jest prawidłowa. Wówczas długo muszę ją przekonywać, że nie nadepnąłem na jej ogon w przypływie naturalnego, ludzkiego sadyzmu.
A Parasia patrzy na mnie uważnie i w końcu mi wybacza. A to oznacza, że zrozumiała o czym do niej mówiłem. Czyli każde moje słowo w swojej główce rozważyła, przeanalizowała znaczenia i logikę ich zbitek i doszła do konkluzji.
Jestem tego pewien. Ponieważ, jak wiadomo: wybaczyć, to znaczy zrozumieć.
data publikacji 07-11-2014
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj