PIES
To stało się wczoraj 16 września około godziny 20 na Skrzyżowaniu ul. Grochowskiej i Podolskiej.
Jedziemy Grochowską a na skrzyżowaniu, na wysepce oddzielającej dwa pasy ruchu, widzę grupkę ludzi i leżącego w kałużce krwi dużego psa. Zawracamy, zatrzymujemy się i biegniemy do nich. Eko patrol wezwany/ nie wezwany. Nie wiemy bo?????!!!!! Dyżurny stwierdził, że patrol „się zbiera” więc nie wiadomo kiedy przyjadą. Szok, co to znaczy „się zbiera” jeden je obiad, drugi siedzi w kiblu, czy jeszcze jest w domu? Nie wiemy, przecież EKO PATROL Straży miejskiej działać ma teoretycznie 24h/dobę. Nieważne, za to zabierzemy się dzisiaj, teraz ważny jest on, duży przepiękny owczarek niemiecki. Przerażony, smutny, w szoku, krwawiący – nie za bardzo widać skąd. Szybka decyzja – jedziemy do najlepszej lecznicy całodobowej jaką znam, Sfora - na szczęście jest tylko kilka kilometrów od miejsca wypadku. Po drodze dzwonię do wetki, mówię co i jak, w odpowiedzi słyszę krótkie, przygotowujemy gabinet, czekamy. Pełny profesjonalizm. Dojeżdżamy, w poczekalni pacjenci, ale nie pozostają bez pomocy, dwie lekarki w tym szefowa całego przybytku czeka na nas. Bierzemy nosze, nie jest łatwo wyjąć 40 kilogramowego ciężko rannego psa.. Udaje się, kładziemy go na stół ….. czekamy
LEKARKI
Szybko, tak jak zawsze powinno to wyglądać, zabierają się do pracy. Uwijają się jak w ukropie, wszystko się dzieje jak na najlepszym filmie o oddziale ratownictwa, Dokładne oględziny pacjenta, w tym samym czasie wenflon, kroplówki, zastrzyki i wszystko to, co w tej tragicznej sytuacji gdzieś w głębi zaczynam podziwiać. Widzę w tych wszystkich czynnościach pełny profesjonalizm ale najważniejsze, że widzę w dwóch kobietach lekarki przez duże L. Widzę to czego często nie widzę nawet u ludzkich lekarzy. Widzę prawdziwe zaangażowanie i prawdziwą walkę o życie. DZIĘKUJĘ. Dziękuję że znowu poczułam, że zwierzę jest PACJENTEM, a nie jakimś zwierzakiem potrąconym przez samochód.
LUDZIE
Agata – widziała tego biedaka idącego prawą strużką trzypasmowej ulicy, właśnie zawracała, żeby zgarnąć go z jezdni. Nie zdążyła...
Gnój - Jadący za nią bandyta, nawet nie zdjął nogi z gazu, uderzył psa. Nawet wtedy nie zwolnił, uciekł. Tchórz, ludzkie dno. Gdyby to było dziecko pewnie uciekłby tak samo. Miał zielone światło ale pies był wtedy na pasach, szedł po przejściu dla pieszych. Zielone światło to NIE JEST licencja na zabijanie. Zdarza się, że dziecko a nawet dorośli nagle wbiegają na czerwonym świetle, bo np. pędzą do stojącego na przystanku autobusu czy tramwaju. Brzydzę się i wierzę, że karma powraca, że kiedyś spotka go coś takiego, co spowoduje, że zrozumie jak bardzo w tej jednej chwili się odczłowieczył.
Andrzej – świetny gość, po prostu był. Podszedł i od razu zaproponował Agacie pomoc, natychmiast pobiegł po swój samochód, podjechał i czekał na „co dalej” To do jego samochodu zapakowaliśmy psiaka, bez troski o to czy autko się pobrudzi. Dzięki Andrzej, jesteś Wielki. Cieszę się, że Cię poznałam.
Eryk – człowiek kosmos, przedwczoraj wrócił do Polski po wielu latach a Tu bach – ciężkie spotkanie z rzeczywistością. Numer 112 bez odzewu – szok pierwszy, Eko patrol - „zbiera ekipę” - nie wiadomo czy w ogóle przyjadą – szok drugi, Kierowca samochodu, który potrącił psa – ucieka, szok trzeci. Eryk – po prostu wysiadł z tramwaju, to był jego przystanek. Od razu podszedł do Agaty, Andrzeja i cierpiącego psa. Od razu zaczął z psem rozmawiać. Mówił mu, że wszystko będzie dobrze, że ma żyć, że nie jest już sam i że nikt go Tu nie zostawi. Agata, Eryk i Andrzej – trójka obcych sobie ludzi – ratują psa.
Marek – po prostu przejeżdżał, natychmiast się zatrzymał, natychmiast wyjął matę z samochodu, żeby położyć na niej rannego. Człowiek konkret. Dlaczego? Bo tak trzeba i tak powinien postąpić każdy, absolutnie każdy. Ale zrobiła to tylko grupka tych ludzi. Marek także pojechał z nami do lecznicy, bo wiedział, że toczy się walka o życie. Dziękujemy za pomoc, bardzo i z głębi serca.
Aga – to ona zauważyła tych wszystkich ludzi i krwawiącego psa, a potem pomogła wnosić go lecznicy i razem z Erykiem głaskała go po głowie.
Beata – czyli ja. Skromna moc sprawcza tego wieczoru. Samozwańcza, późniejsza „kierowniczka” akcji, która dzięki tym wszystkim ludziom, mogła podjąć kilka ważnych dla ratowania tego psa decyzji.
DIAGNOZA – złamanie otwarte lewej, tylnej łapy, cała kończyna na zdjęciu RTG wygląda jak puzzle. Prawe kolano uszkodzone, miednica prawdopodobnie też, kręgosłup na szczęście cały. Wszystko okaże w ciągu najbliższych godzin. Jest krew w moczu, choć pęcherz cały. Za wcześnie na 100% pewność, czasem zdarza się, że gdzieś z mikro urazu sączy się krew, nie widać tego nawet na USG, dlatego trzeba czekać. Czekamy. Dziś (17 września) diagnozę postawi ortopeda, zoperuje psa decyzja w jego rękach, wiemy że zrobi to co będzie najlepsze dla pacjenta. Albo składanie puzzli, albo amputacja. Złamania otwarte są zawsze bardzo trudne.
Myślicie, że to koniec historii? Niestety nie.
Pies jest zaczipowany ma na imię KASTOR. Wetka dzwoni do właściciela, przyjedzie. Czekamy.
W międzyczasie rozmawiamy, snujemy domysły jak mogło do tego dojść? Przez głowę biegną rożne myśli także taka, niezbyt pochlebna o właścicielu, braku odpowiedzialności ale także takie, że czasem psy uciekają, nawet przez wysokie ogrodzenie. Czekamy dalej próbując ogarnąć umysłem sytuację trochę nie do ogarnięcia. Ale to co czekało nas później przeszło najśmielsze oczekiwania.
Pan WITOLD, starszy mężczyzna, a może tylko tak wygląda.... Wysiadł z auta, zero pytań o psa, czujemy, że jest w tym wszystkim jakieś drugie dno. I jest. Dramat ludzkiego nieszczęścia, biedy i cierpienia. Dramat samotnego ojca, który od lat wychowuje i samodzielnie opiekuje się 25 letnim synem cierpiącym na cztero kończynowe porażenie mózgowe. Pan Witold zdenerwowany, bo gdy jest tu, jego syn jest w domu sam. Wchodzi do lekarza, chwilę rozmawia. Wetka woła mnie, Pan Witold podejmuje decyzję o eutanazji Kastora. Bo nie chce, nie może, bo go nie stać, bo po prostu po ludzku NIE PODOŁA, bo ciężko chory syn czeka sam w pustym domu.
Wchodzę do gabinetu i rozmawiam. Pan Witold mówi, zaczyna mi to wszystko opowiadać, o swoim życiu, o synu, o wszystkim. Płacze. Proszę żeby zrzekł się psa na rzecz mojej fundacji. Robi to od razu, rozmawiamy dalej. Pytam jak mogę pomóc jemu i jego synowi, pytam czy potrzebny mu jest chociaż węgiel na zimę..... pytam o wszystko. Pan Witold płacze i mówi żebym go o to nie pytała, bo go to denerwuje a on jest już po 5 zawałach i by pass-ach. Więc nie pytam, mówię, żeby wracał już do syna.
Nie ogarniam, bo tego nie da się ogarnąć. Agata, Aga i Eryk też nie ogarniają. Nie umiem nawet tego wszystkiego co wszyscy wczoraj przeżyliśmy opisać właściwymi słowami. Nie mogę opowiedzieć Wam tego wszystkiego co usłyszałam wczoraj od Pana Witolda, nie mogę bo chyba nie wypada. Wiem jedno i bardzo na Was liczę.
Wszyscy musimy pomóc Kastorowi – którego życie waży się teraz w lecznicy. Koszt jego leczenia i rehabilitacji będzie ogromny bo jest w ciężkim stanie i ma bardzo poważne urazy.
Jeśli chcesz pomóc nam w walce o życie i zdrowie Kastora prosimy o wpłaty na rachunek:
Volkswagen Bank 63 2130 0004 2001 0484 9634 0002
W tytule dopisek KASTOR
I wszyscy musimy pomóc Panu Witoldowi i Andrzejowi
Wszystkich, którzy mogą i chcieliby pomóc Panu Witoldowi i jego synowi Andrzejowi, prosimy o kontakt pod nr 660 452 101 lub mailowo: beata.krupianik@fundacjakaruna.org Liczy się każda forma pomocy, kontakty z organizacjami działającymi na rzecz osób niepełnosprawnych, rodzin etc. Wszystko jest ważne. Piszcie, dzwońcie.
data publikacji 09-10-2013
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj