Co rano, gdy wychodzę na spacer w ścisłym centrum Warszawy, muszę nawigować pomiędzy dziesiątkami rozbitych butelek zalegających chodniki, parkowe alejki i trawniki. Mam nieodparte wrażenie, że poprzedniego dnia bandy młokosów po wychyleniu kolejnej małpeczki i zapiciem jej kolejną buteleczką piwa wpadły w amok i postanowiły ochrzcić świat, tak po chrześcijańsku, czyli porządnie i bez lipy. Może oczyma pijanej duszy widzieli jakiś transatlantyk? Śmieszne to jest może w połowie, bo dla mnie wejście na krawędź ostrej butelki może skończyć się kalectwem na całe życie. Podobnie jak źle może skończyć się spotkanie z butelką dla biegnącego przez park malucha. Zastanawiam się więc, co trzeba by zrobić, aby strażnicy miejscy i policjanci, zamiast wdawać się w przyjacielskie pogaduszki z „parkową młodzieżą” w stylu „siedzicie sobie i piwko pijecie, a to miejsce publiczne, dowodzik poproszę” zaczęli po prostu walić mandaty za zaśmiecanie miasta. Może należałoby na jeden patrol zabrać im buty, tak aby na bosaka sami posmakowali przyjemności spotkania z butelką?
data publikacji 05-09-2012
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj