Nadchodzi zima. Ta specjalna pora roku, którą część z nas uwielbia a część nienawidzi. Część z nas myśli nie tylko o sobie ale również o innych. Myślimy o bezdomnych i głodnych. Ludziach i zwierzętach. Wielu z nas okazuje swe dobre chęci przekształcając myśli w czyny w nadziei przyniesienia pomocy i ulżenia w trudnych chwilach zimowej zawieruchy. Jest jednak drobny szkopuł.
Otóż czasem zapominamy czyją to mamusią jest nadzieja i dokąd wiedzie droga zrobiona z dobrych chęci. Kilka lat temu sam otrzymałem lekcję własnej glupoty i bezmyślności. Chcę się nią podzielić mając jednoczesną nadzieję że to co się przytrafiło nie jest częste.
Z dnia nadzień świat zmienił swój wgląd. Z ponuro-szarego, wychłostanego deszczem i wiatrem zamienił się w bajeczną krainę króla Mroza. Nawet dawno niewidziane słońce zerkało ciekawie z błękitu nieba zapalając iskierki w białym puchu. Na jego tle wyraźnie widać było ptaki które ze zdziwieniem i pracowitością próbowały ogarnąć tę nową sytuację.
Od razu też uzupełniliśmy listę zakupów i z troskliwością dopisali do niej "jedzenie dla ptaków". W sklepie wybraliśmy kilka różnych jego rodzajów strając się myśleć o różnych upodobaniach i potrzebach naszych przyszłych skrzydlatych biesiadników. Zaraz po powrocie do domu, przy ochoczej pomocy dzieci rozmieściliśmy "szamanko" przed domem i w ogrodzie. Chłopcy zaparkowali się przy oknach w nadziei ujrzenia "nalotu" wdzięcznych nam ptasząt.
Na wysokości Sztokholmu, zimą, dzień wydaje się być prawie nieobecny. Jasno jest już o 9-ej, ale za to noc zapada dopiero o 15-ej. Super! Szczęście że natura kompensuje to białymi nocami w czerwcu. Tak więc z powodu mroku dopiero po jakimś czasie odkryliśmy, że nasze dary nie cieszą się specjalną popularnaścią i pozostają w zasadzie nietknięte. Zastanawiała nas przyczyna i doszliśmy do wniosku że nie poszło w smak. Może w sklepie wyłożyli na półki stary, zeszłoroczny towar? No tak, kto jadłby jakieś przeterminowane resztki z magazynu. Poszliśmy więc do innego sklepu, upewniliśmy się że mamy do czynienia ze świeżymi produktami i na nowo kupiliśmy całą gamę przysmaków. Wszytko to ponownie rozmieściliśmy wokół domu skrupulatnie usuwając te stare.
Zima tamtego roku była ciężka i długa. Obfity śnieg padał często pokrywając wszystko grubą, ciężką warstwą. Martwiliśmy się więc ptakami chyba bardziej niż zwykle i odkryliśmy ciekawy fenomen. Otóż o ile karma wyłożona przed wejściem znikała w dużym tempie, o tyle ta w ogrodzie nadal nie cieszyła wzięciem. Skoncentrowliśmy więc naszą akcję dokarmiania do okolic frontu domu i zapomnieliśmy o jadalni w ogrodzie. Do czasu.
Wiosna, może dla tego że spóźniona, nadeszła nagle i z wielką intensywnością. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki znikał śnieg a powietrze pełne było ptasiego zachwytu. Szeroko otwarte okna przez które wpadał...
-Mamo! Mamo! W ogrodzie pełno martwych ptaków! Krzyczał Sebastian.Spojrzeliśmy po sobie i bez jednego słowa wszystko było jasne.
Dwie duże torby z supermarketu. Tragiczna zawartość wszelkiej barwy w wielkości. Zbieraliśmy ją w milczeniu. Systematycznie poukładane, rozmieszczone w różnych warstwach śniegu jak na półkach lodówki seryjnego mordercy. Sami sprawcy, nasze kochane koty, prychając bacznie obserwowały usuwanie ich ofiar. Pisząc o nich jako sprawcach mijam się jednak z prawdą. Było przecież naszym obowiązkiem rozumieć że mamy w domu urodzonych morderców, których natura obdarzyła tak jak to zrobiła. My natomiast mamy coś więcej niż tylko instynkt i trudno się tłumaczyć dobrymi chęciami.
Cała ta historia jest niestety prawdziwa. W ten to smutny sposób nauczyłem się by dbając o ptaki jednocześnie myśleć o kocie. Jest mi nadal przykro i nadal jest mi wstyd.Mea culpa.
data publikacji 03-12-2013
Chcesz skomentowac a nie masz Facebooka? Napisz do nas - redakcja
skomentuj